Sunday, October 22, 2017

Trzecia siła w dobie walki z „imposybilizmem prawnym”

W liberalnej demokracji pole do działania w imię pojednania i pokoju społecznego dla trzeciej siły spoza sceny politycznej (chodzi o siłę faktyczną; w Polsce w tym kontekście narzuca się przede wszystkim Kościół Katolicki w swym hierarchicznym wymiarze), jeśli nie wręcz konieczność jej wystąpienia, występuje nade wszystko wtedy, gdy załamuje się klasyczny trójpodział władzy (w Polsce dzieje się tak zanim zdążył się on na dobre zakorzenić). Jednak jest to zjawisko szersze, którego bazę antropologiczną i dynamikę społeczną, podobnie jak oczekiwania wobec Kościoła, zarysowałem w poprzednim wpisie. Tutaj skupię się na stronie ustrojowej, ale zakończę apelem w nawiązaniu do tychże oczekiwań. Z drugiej strony, poniższe rozważania niewątpliwie mogą wpisywać się w wywołaną przez Prezydenta dyskusję na temat ewentualnej nowelizacji Konstytucji RP. Należy jednak podkreślić, że czas doświadczanej niezwykle głębokiej polaryzacji społecznej nie jest właściwy dla dokonywania faktycznych zmian w dokumencie stanowiącym o ustroju państwa. W idealnych warunkach powinien on odzwierciedlać konsensus społeczny w tej sprawie. Realistycznie rzecz ujmując – w społeczeństwie, które jest w stanie ze sobą wzajemnie rozmawiać – powinien stanowić on wyraz zgodnie osiągniętego kompromisu największej możliwie liczby różnych sił społecznych. Dzisiaj będzie o to niezwykle trudno.

xxx

Punktem wyjścia dla niniejszych rozważań jest stwierdzenie, że w cywilizacji zachodniej trójpodział władzy, na władzę wykonawczą, legislacyjną i sądowniczą, usystematyzowany przez Monteskiusza tuż przed połową XVIII wieku, uznaje się za jeden z najistotniejszych fundamentów demokratycznego państwa prawa, podobnie jak to, że stwarza on najlepsze możliwe ramy dla pokojowego ucierania się różnych sił społecznych. Między innymi z tego właśnie powodu zapewnia też najlepsze warunki dla efektywnego funkcjonowania państwa, szczególnie w dłuższym horyzoncie czasowym (co często można docenić dopiero właśnie z dłuższej perspektywy).

Dzisiaj podział ten w większości krajów tejże cywilizacji uświęcony jest w ich konstytucjach, w niektórych (a w Wielkiej Brytanii wyłącznie) mocno na jego straży stoi także tradycja i duma z tej spuścizny. Ich rola jest szczególnie istotna gdy nie jest to tradycja mocno utrwalona. Konstytucje stają się wtedy zarówno podstawą prawną jak i symbolem, wokół którego w sytuacjach zagrożeń gromadzą się obrońcy liberalnej demokracji. Dzisiaj w cywilizacji zachodniej mandat każdej z tych władz jest oczywiście w pełni demokratyczny, tzn. jego ostateczną podstawą są wybory. Może być on jednak bezpośredni, tzn. pochodzący z bezpośredniego wyboru, lub pośredni, taki gdzie inny bezpośredni mandatariusz wybiera przedstawicieli innej władzy, lub choćby tylko taki wybór zatwierdza. Mimo takich czy innych zapisów w konstytucji, im więcej bezpośredniości demokratycznego mandatu, tym ten trójpodział jest silniejszy, tym większą ma szansę być trójpodziałem faktycznym, a nie tylko fasadowym. Ponownie należy stwierdzić, że jest to szczególnie istotne w krajach o słabo utrwalonej tradycji liberalnej demokracji.

Mandat władzy sądowniczej jest prawie zawsze pośredni (choć bywają od tego wyjątki, np. na szczeblu wielu stanów w USA). Stoją za tym bardzo istotne racje, wśród nich dążenie do unikania upolitycznienia właściwego kampaniom wyborczym, szczególnie że wybór może dotyczyć tylko wąskiej klasy specjalistów. Można stwierdzić, że stanowi to jednak o jej względnej faktycznej słabości wobec pozostałych władz, szczególnie gdy posiadają one mandat bezpośredni. W tej sytuacji formalny mandat władzy sądowniczej a także jej niezależność opierają się głównie na konstytucjach; są one formalnym gwarantem jej niezależnego funkcjonowania, ich ostateczną racją bytu. Zgodnie z ich zapisami, to przedstawiciele dwóch pozostałych władz wybierają, względnie częściowo także zatwierdzają wybór dokonany przez środowisko sądownicze z własnego grona, najważniejsze organa władzy sądowniczej, najczęściej na kadencje, których długość znacząco przekracza ich własne.

Natomiast mandat dwóch pozostałych władz, także opisany w tychże konstytucjach, może być albo bezpośredni, albo ta cecha może dotyczyć tylko jednej z nich, drugiej pozostawiając taki czy inny mandat pośredni. Ten drugi typ ustroju występuje w szeregu krajów: władza wykonawcza ma mandat pośredni, będąc powoływaną przez silną mandatem bezpośrednim władzę legislacyjną. Należy jeszcze raz stwierdzić, że w krajach o słabej tradycji liberalnej demokracji faktyczna, nie tylko formalna, wzajemna niezależność tych władz – wynikająca z bezpośredniości nadania jej demokratycznego mandatu – jest nie do przecenienia. Widać to dzisiaj także w Polsce, o czym dalej.

xxx

Warto bowiem w ścisłym trójpodziale władzy widzieć i docenić funkcję, mocno podkreślaną przez Monteskiusza, ustrojowego mechanizmu kontroli i równowagi. Jest to szczególnie istotne w dzisiejszej sytuacji silnego różnicowania się postaw grup i sił społecznych oraz załamującego się konsensusu co do podstawowych wartości leżących u podłoża wizji człowieka jak i funkcjonowania państwa, co może prowadzić do zaostrzania bądź krystalizowania się konfliktów społecznych. Mechanizmy kontroli i równowagi stają się szczególnie istotne gdy w efekcie dochodzi do, przewidzianej przez teorię mimetyczną Girarda (i opisanej w poprzednim wpisie) eskalacji konfliktu do ekstremum, nade wszystko gdy dwie zwalczające się strony wydają się być niemalże równe co do liczby i siły. (Może tak zresztą dziać się na wielu różnych płaszczyznach.) Z punktu widzenia liberalnej demokracji szczególnie źle jest wtedy, gdy brak mechanizmów kontroli i równowagi w państwie skutkuje tym, że taka nieznacznie tylko mniejsza siła społeczna jest faktycznie pozbawiona skutecznej reprezentacji – jej głos nie jest praktycznie w ogóle brany pod uwagę, gdy próbuje przeciwstawić się rewolucyjnym zmianom wprowadzanym w imię nieznacznej tylko większości. Zmianom, które w systemach konstytucyjnych formalnie wymagają znacznej, konstytucyjnej właśnie, większości.

Brak prawdziwie zakorzenionej tradycji liberalnej demokracji pogłębia oczywiście ewentualne niedostatki formalnych mechanizmów kontroli i równowagi. W tej sytuacji głęboka tradycja może stanowić doskonałą przeciwwagę dla potencjalnych antyliberalnych i antydemokratycznych zakusów, czego najlepszym przykładem jest oczywiście Wielka Brytania. Patrząc jednak od strony ustrojowej, to szczególnie w systemach z przewagą parlamentaryzmu (nieprezydenckich) chwilowy większościowy demokratyczny mandat w sferze ustawodawczej może de facto złączyć się w jedno z władzą wykonawczą, umożliwiając pozostawienie mniejszości bez faktycznego głosu. Stąd już tylko krok do zakusów zmierzających do likwidacji niezależności władzy sądowniczej, z jej kluczową funkcją nadzoru konstytucyjnego. Wtedy mniejszość może pozostać nie tylko bez branego pod uwagę głosu (np. dla wypracowania kompromisu), ale także bez istotnych praw. Analogiczne zagrożenia w systemach prezydenckich są czasem w praktyce mitygowane samym faktem istnienia faktycznie niezależnego trzeciego ośrodka politycznego, i wiążącego się z tym faktem występowania wewnętrznej dynamiki ustrojowej, opartej o wzajemne, Monteskiuszowskie w swym charakterze, kontrolę i równoważenie się tych trzech sił.

Wagę takiego trzeciego faktycznie niezależnego ośrodka widać zresztą dzisiaj wyraźnie w Polsce, gdzie najsilniejszy możliwy demokratyczny mandat Prezydenta – silniejszy de facto, gdyż jednoosobowy, niż mandat parlamentarnej li tylko większości! – umożliwił mu wystąpienie (o ile nie wręcz zachęcił go do wystąpienia) w obronie niezależności władzy sądowniczej (abstrahuję tu od tego na ile wystąpienie to było adekwatne co do zakresu, jak i od jego faktycznych motywów). To faktyczna hybrydowość polskiego systemu demokratycznego państwa prawa (nie jest to przecież system prezydencki na modłę ustrojów amerykańskiego czy francuskiego, uosabiających klasyczny Monteskiuszowski trójpodział władzy) umożliwiła przeciwstawienie się woli większości parlamentarnej, przez obóz władzy utożsamianej przecież z wolą narodu, wolą „suwerena”. Przy determinacji tego obozu weta te byłyby niewyobrażalne gdyby mandat Prezydenta wywodził się z głosowania Parlamentu, jak ma to miejsce w wielu krajach liberalnej demokracji, wobec groźby jego natychmiastowego impeachmentu.

xxx

Wskutek różnych tradycji i niezależnych wydarzeń historycznych, różne były sposoby wprowadzania takich czy innych form trójpodziału władzy, często różniących się znacznie od klasycznych, Monteskiuszowskich wzorców. Działo się tak zarówno na drodze ewolucyjnych transformacji systemów, jak i wtedy gdy formalny trójpodział władzy wprowadzali światli reformatorzy na przekór istniejącym stosunkom społecznym. Znajduje to odzwierciedlenie w kształcie dzisiejszych ustrojów liberalnej demokracji. Na przykład w krajach gdzie zachowano monarchię trudno dzisiaj mówić o monarsze jako o władzy wykonawczej, jak było to niegdyś, gdy odrębność i władza monarchy były oczywiste. W wielu państwach Zachodu szczególnie formalny podział pomiędzy władzą wykonawczą a legislacyjną nie jest jednak w pełni efektywny, co nie zawsze służy istnieniu funkcjonalnej i kreatywnej równowagi między nimi.

W czasach Monteskiusza w państwach Europy faktyczną władzą wykonawczą pozostawał jeszcze monarcha (po angielskiej Chwalebnej Rewolucji 1688 r. – z możliwym wyjątkiem Wielkiej Brytanii), którego rola w schyłkowym okresie absolutyzmu dalej pozostawała całkowicie odrębną od dwóch pozostałych, w tym od władzy legislacyjnej. W zachodniej cywilizacji to właśnie ta druga wykształciła się – w znanej nam dzisiaj formie – jako ostatnia. Wykształcała się zresztą przez dłuższy czas, realizując stopniowo drugi na sztandarach Rewolucji Francuskiej ideał równości wszystkich obywateli – równości w stanowieniu prawa, poprzez przedstawicieli wybieranych przez coraz szersze grono uprawnionych. Początkowo wiązało się to przede wszystkim z hasłem „nie ma opodatkowania bez reprezentacji”, ale de facto realizowało też hasło odwrotne, równie ważne a okresowo nawet ważniejsze, a mianowicie, „nie ma reprezentacji bez opodatkowania”. W ten sposób opodatkowanie objęło te warstwy społeczeństwa, które poprzednio były w stanie go uniknąć zupełnie, lub płacić nieproporcjonalnie mało (np. ziemska arystokracja). Tam gdzie dalej faktyczny ciężar finansowania państwa spoczywał na nieposiadających praw wyborczych nie-obywatelach, często prawnie niewolnych (jak w Rosji), trudno mówić o jakimkolwiek sensownym podziale władzy, który wszak musi opierać się o faktyczne siły społeczne, a nie być tylko fasadą.

W sytuacji utrwalonej i długo de facto akceptowanej hierarchiczności feudalnego społeczeństwa także ideał równości wobec prawa długo nie mógł doczekać się nie tylko realizacji w odniesieniu do wszystkich mieszkańców państwa, ale nawet takiego jego rozumienia, które byłoby akceptowalne z punktu widzenia współczesnego człowieka. Długo uznawano, że równe traktowanie przez prawo dotyczy każdej klasy społecznej z osobna – sprawiedliwość miała polegać na tym, żeby wszyscy przedstawiciele danej warstwy byli traktowani przez system prawny w jednolity sposób, choć te sposoby różniły się między sobą diametralnie. Zaprowadzanie (lub przywracanie, jeśli wziąć pod uwagę podkreślające równość wcześniejsze zwyczaje społeczności zbieracko-łowieckich) równości wszystkich wobec prawa miało przed sobą długą i wyboistą drogę, także, a może przede wszystkim, w świadomości ludzkiej.

W obliczu takich norm społecznych, ewolucja emancypującego się spod kontroli władcy sądownictwa poszła w kierunku realizacji pierwszego z (późniejszych) haseł Rewolucji Francuskiej, hasła wolności. Działające początkowo w cywilizacji zachodniej w oparciu o prawo feudalne, przeistaczało się ono w formalną władzę sądowniczą stopniowo obsadzaną prawnikami kształconymi na tworzonych (poczynając od końca XI wieku) uniwersytetach – w prawie kanonicznym i cywilnym bezpośrednio inspirowanym w dużej mierze bizantyjskim, ale de facto rzymskim Kodeksem Justyniana z VI w. Jakościowa zmiana, także w aspekcie wolności, nastąpiła po Rewolucji Francuskiej, w której efekcie od początku XIX wieku ewolucja systemów prawnych większości krajów Europy kontynentalnej oparła się z kolei o spuściznę Kodeksu Napoleona.

Kontekst historyczny pokazuje, że tylko władza sądownicza mogła i de facto stawała na straży wolności tych, których cywilizacja zachodnia uznawała w danym momencie za pełnoprawnych obywateli. Początkowo mitygując poza- lub bezprawne zapędy monarchów wobec szlachty czy arystokracji, a wraz ze stopniowym ujednolicaniem statusu prawnego mieszkańców państwa – stawała na straży wolności tychże nowych obywateli. Wolności od konsekwencji arbitralności działań władzy państwowej, w myśl maksymy: „co nie jest prawem zabronione jest dozwolone”. (Oczywiście władza sądownicza miała także zupełnie inne zadania, z którymi jest zwyczajowo utożsamiana, a aspekt poszerzania zakresu formalnej równości wobec prawa, będący prerogatywą władzy legislacyjnej, bywał okresowo w praktyce również istotny.)

xxx

Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że o trzecim członie Monteskiuszowskiego trójpodziału, o władzy sądowniczej jako takiej można de facto mówić właściwie dopiero od momentu konsolidacji struktur plemiennych czy wręcz państwowych. Przywódcy najsilniejszego klanu czy potem władcy plemienni bądź państwowi samodzielnie wypełniając funkcje tej władzy lub delegując do jej wypełniania swoich przedstawicieli, musieli przede wszystkim wyrugować – w imię stabilności i pokoju społecznego – zwyczajowe prawo wendetty, naprzemiennej zemsty wymierzanej bezpośrednio przez pokrzywdzonych lub ich pobratymców, bez udziału strony trzeciej, w tym jakiegokolwiek formalnego wymiaru sprawiedliwości, trwającej całe pokolenia i wymierzanej zwykle wg reguł lex talionis. Zwyczaj ten co do zasady mógł istnieć także wśród tych struktur plemiennych, gdzie religia odgrywała kluczową rolę państwowotwórczą, czy wręcz ustrojów teokratycznych. Cechujące wyłącznie cywilizację zachodniego chrześcijaństwa późniejsze spory władzy religijnej z władzą monarszą dotyczące uznania zwierzchności jednej ze stron nad drugą niewiele w tej kluczowej dla praworządności kwestii zmieniały. Dlatego w mym wywodzie skupiam się na sądach cywilnych, abstrahując np. od Inkwizycji czy generalnie sądów kościelnych zachodniego chrześcijaństwa, mimo posiadania przez nie przez długi czas bardzo szerokiej jurysdykcji, w późniejszym okresie właściwej sądom cywilnym.
 

Ze względu na wyżej wspomnianą konieczność zapobiegania destabilizującemu społeczności braniu prawa we własne ręce, odnoszącą się także do państw cywilizacji zachodniego chrześcijaństwa, to władza sądownicza wykształciła się relatywnie wcześniej, a dodatkowo – stopniowo ewoluując – musiała funkcjonować w sposób ciągły. Odróżnia ją to od władzy prawodawczej, początkowo używanej przez władców wykształconych już organizmów państwowych czy quasi-państwowych głównie do uchwalania szczególnie uciążliwych podatków. Oczywiście przez dłuższy czas o żadnej niezależności tych władz od monarchy nie mogło być mowy. Należałoby właściwie mówić o funkcjach sądowniczej i prawodawczej sprawowanych przez przedstawicieli władcy z jego nadania i pod jego formalnym nadzorem.

Należy też pamiętać, że w ukształtowanych już feudalnych państwach jądra cywilizacji zachodniej (Francja, Anglia) źródłem władz sądowniczej i legislacyjnej sensu stricto był dwór monarszy. Monarcha, suwerenna władza wykonawcza wczesnego okresu tejże cywilizacji, był bowiem także jednolitą władzą nadrzędną dla innych funkcji rządzenia. Obie pozostałe klasyczne władze stopniowo wykształcały się spośród coraz bardziej sformalizowanego ciała grupującego doradców monarchy (w przypadku władzy sądowniczej, działającej w oparciu o hierarchiczne rozumiane i rozbudowane prawo feudalne, chodziło już teraz raczej o nadrzędną lub apelacyjną jej instancję): we Francji aż do Rewolucji Francuskiej Parlements były suwerennymi sądami apelacyjnymi, początkowo formalnie wydzielonymi z Rady Królewskiej, których kontrasygnata, okresowo nierzadko wstrzymywana, była jednak konieczna by podatki i edykty królewskie nabrały mocy prawa w danej jurysdykcji; w Anglii przed 1215 r. tzw. mała, stała Curia Regis, będąca dworem i ciałem doradczym króla jak i objazdowym sądem, łączyła w sobie funkcje sądownicze jak i legislacyjne, te ostatnie dzieląc ze swym „wielkim”, okresowo zwoływanym wcieleniem, które po 1215 i Magna Carta, stopniowo stało się pełnoprawnym ciałem ustawodawczym, Parlamentem (zachowującym jednak pewne funkcje sądownicze, które w izbie Lordów brytyjskiego Parlamentu przerwały aż do 2009 r.).
xxx

Niezależność i niezawisłość władzy sądowniczej, tej trzeciej formalnej władzy politycznej jest kluczowa by mogła ona stać na straży wolności od arbitralności władzy wykonawczej (szczególnie gdy jest ona prostym przedłużeniem władzy ustawodawczej), by demokracja była demokracją państwa prawa, by była „liberalną demokracją”, tak znienawidzoną przez niektórych. Ponadto tylko ustrój demokratycznego państwa prawa nadaje sens formalnemu podziałowi między władzą legislacyjną a wykonawczą. W ramach jego instytucji władza legislacyjna sprawuje demokratyczny nadzór nad władzą wykonawczą, poprzez mechanizm wyborczy bazujący na pełnych i równych prawach wyborczych dla każdego obywatela, tak jak władza sądownicza sprawuje nad nią nadzór prawny. Dodatkowo ta ostatnia sprawuje także kontrolę konstytucyjną nad władzą ustawodawczą. Ponadto – w rozwiązaniu modelowym – żadna z tych władz nie jest funkcjonalnie tożsama z inną, ani, co najzupełniej oczywiste, nie jest jej prostym przedłużeniem.

Nie zawsze demokracja liberalna konkretnego demokratycznego państwa prawa faktycznie spełnia wszystkie te wymogi jednocześnie, szczególnie dotyczące wzajemnego nienakładania się funkcji różnych członów trójdzielnej władzy. I nie mówię tutaj o takim łamaniu zasad jej ustroju, że skutkuje to faktycznym odejściem od tego modelu, modelu który nierozerwalnie wiąże się cywilizacją zachodnią. Chodzi natomiast o takie warianty, odbiegające od kształtu idealnego, które prowadzą do jego mniej niż optymalnego funkcjonowania. Zastrzeżenia takie były, i są podnoszone współcześnie, np. wobec Stanów Zjednoczonych, gdzie według Samuela Huntingtona mamy właśnie do czynienia z ustrojem polegającym na klasycznym wprawdzie rozdziale władz, jednak bez klarownego rozdziału funkcjonalnego (na to dodatkowo nakłada się duplikowanie prerogatyw na poziomie federalnym, stanowym i lokalnym; nawiasem mówiąc, w większości to te same elementy ustroju USA jak i ich realnego funkcjonowania, które tak podobały się Alexisowi de Tocqueville w połowie XIX wieku). Co dla jednych jest już niemalże wetokracją prowadzącą do paraliżu państwa, dla innych stanowi w istocie realne, historycznie ukształtowane mechanizmy kontroli i równowagi, niezbędne by nie dochodziło do faktycznych wynaturzeń, czy finalnie wręcz do zniszczenia, ustroju liberalnej demokracji. Jak pisze Francis Fukuyama, „Demokratyczne systemy polityczne dają większe możliwości weta uczestnikom systemu niż państwa autorytarne; dlatego właśnie są demokracjami.”

xxx

Żadne więc, choćby słyszane w Polsce, zarzuty dotyczące tyranii imposybilizmu prawnego i konieczności walki z nim nie mogą przesłonić konieczności zapewnienia skutecznego funkcjonowania wspomnianych wyżej mechanizmów kontroli i równowagi w państwie. Najczęściej wołania te zagłuszają dążenia autorytarne, być może początkowo nie do końca świadome, szczególnie jeśli ubierane są w hasła wypełniania woli suwerena, woli narodu. Chodzi oczywiście o wolę chwilowej, najczęściej nieznacznej, większości. Złamanie tych mechanizmów pozwala nie liczyć się z prawami mniejszości – właśnie w imię prawa większości do suwerennego decydowania o wszystkim, często wbrew istniejącemu porządkowi prawnemu czy wręcz konstytucyjnemu, łącznie z regulowaniem obszarów, które powinny pozostawać sferą wolności autonomicznego współczesnego człowieka, ale także takich, które – zgodnie choćby z wywodzącą się z katolickiej doktryny społecznej zasadą subsydiarności – powinny pozostawać w gestii władz lokalnych, a nie władzy centralnej. Zresztą wiele z owych uroszczeń większości zostaje jej de facto podrzuconych przez sprawną w swej demagogii i stosowaniu metody „dziel i rządź” władzę. Władzę silną przekonaniem o nadrzędności swego demokratycznego mandatu, a której wywracające dotychczasowy porządek konstytucyjny rewolucyjne nowe rozdanie przywodzi na myśl praktyczną realizację Schmittowskiego w duchu prawa suwerena do wprowadzania stanu wyjątkowego.

W kontekście takich zagrożeń nie do przecenienia jest także rola mediów, zwanych często czwartą władzą. Przy utrwalającym się braku konsensusu społecznego w tak wielu kwestiach, a w konsekwencji pogłębiającej się polaryzacji społecznej, przy rozmywającym się podziale kompetencji pomiędzy władzą wykonawczą i bazującą na demokratycznym mandacie władzą legislacyjną, szczególnie gdy władza legislacyjna staje się faktycznym przedłużeniem wykonawczej (lub odwrotnie), rola mediów staje się niezwykle istotna. W tej sytuacji to czwarta władza musi uosabiać demokratycznego ducha społeczeństwa, czego gwarancją może być tylko nieskrępowany pluralizm mediów. Uczynienie z mediów publicznych pogłębiającej polaryzację społeczeństwa tuby propagandowej rządu i większości parlamentarnej, jak i zakusy na niezależność innych mediów, szczególnie we wspomnianej sytuacji, są niemalże takim samym ciosem w funkcjonowanie demokratycznego państwa prawa jak zamach na niezależność władzy sądowniczej.

xxx

We współczesnym świecie formalnie równych sobie uczestników demokratycznego procesu politycznego, mimetycznie wciąganych we wzajemnie kreowane, emocjonalnie przeżywane rywalizacje, nawet w miarę cywilizowane wypełnianie swego demokratycznego mandatu przez parlament i rząd, a jeszcze bardziej przez media, swymi działaniami może i często przyczynia się do pogłębiania polaryzacji społecznej. Należy jasno zdawać sobie sprawę z tego, że wielu politykom, szczególnie tym o autorytarnym temperamencie, ten stan niestabilnego ekwilibrium graniczącego z dysfunkcjonalnością musi jawić się jako schyłkowy stan przejrzałej liberalnej demokracji.

Oczywiście w świecie Zachodu dalej bywa tak, choć coraz częściej przestaje to być normą, że w ramach poprawnie funkcjonującej takiej czy innej formy trójpodziału władzy, siły polityczne bardziej lub mniej świadomie unikają pogłębiania polaryzacji społecznej, decydując się na przykład, bądź będąc zmuszonymi do zawierania „wielkich koalicji” parlamentarnych i rządowych (tak było parokrotnie, także i ostatnio, w Niemczech). W ramach systemów prezydenckich dochodzi czasem do czegoś co Amerykanie określają mianem „triangulacji” (znacząca nazwa w kontekście naszego tematu!; polega to na przyjmowaniu za własny części programu politycznego partii przeciwnej, co ma skutkować nową jakością, lepszym wzajemnym zrozumieniem i większą szansą realizacji zamierzonych celów, przy zachowaniu ich spójności); we Francji zdarzają się „kohabitacje”, które przy zdroworozsądkowym czy pragmatycznym podejściu, siłą rzeczy wymagają szukania wspólnego mianownika przez różne siły polityczne, zamiast podkreślania tego co dzieli. Przy zachowaniu dobrej woli osiągnięty kompromis nie musi jawić się jako wymuszony. Nie są to jednak rozwiązania i sytuacje trwałe, a ich kruchość jest szczególnie ewidentna gdy dochodzi do pojawienia się na scenie politycznej odżegnującego się od jakiegokolwiek kompromisu demagoga, tak czy inaczej  motywowanego, nie baczącego na konsekwencje swych działań.

Wkładem ludzi dobrej woli powinno być w takiej sytuacji zaangażowanie się w działania i inicjatywy próbujące zapobiegać polaryzacji społeczeństwa bądź służące pojednaniu spolaryzowanych stron, pozwalające w twórczy sposób wykraczać poza horyzont przemocy właściwy takiemu dysfunkcjonalnemu ekwilibrium. W dzisiejszym świecie, a nade wszystko w Polsce, siła ta musi pochodzić spoza spektrum politycznego i reprezentować bądź stanowić autorytet moralny. Może, i powinna, ona wspierać te siły polityczne, których aktualne działania służą pojednaniu społecznemu i przyczyniają się do zaprowadzania pokoju społecznego w oparciu o ideał demokratycznego państwa prawa. Jeśli Kościół Katolicki w Polsce, jego hierarchia, rozpoznaje się w tym opisie, to najwyższa pora przystąpić do systematycznego działania (wszak nieśmiałe początki, za to ze strony najważniejszych hierarchów, już były). Wierni, a przynajmniej ich część, dołączą, jedni prędzej drudzy później.