Tuesday, May 28, 2019

„Serce Europy”: jeszcze równowaga polaryzacji czy już równia pochyła?



„Największym wrogiem KE nie jest PIS, a Wiosna” – krzyczy tytuł artykułu Gazety Wyborczej analizującego polskie wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego z 26 maja 2019. Na tej samej zasadzie można napisać, że największym wrogiem PIS jest (może już tylko była?) Konfederacja: Wiosna zdobyła najwięcej głosów w okręgach gdzie KE wygrała, podczas gdy Konfederacja – analogicznie – w tych gdzie wygrał PIS. Pobrzmiewający w tym stwierdzeniu zarzut rozbijania jedności sił demokratycznych wtóruje à rebours analogicznej retoryce i działaniom Kaczyńskiego po drugiej stronie sceny politycznej. Podczas gdy Europa jeszcze raz – jeszcze silniej, o czym świadczą nowe głosy oddane przede wszystkim na Zielonych, ale także na liberałów i, niestety, na prawicowych populistów – opowiedziała się za pluralizmem, bez którego nie ma demokracji liberalnej, a na dłuższą metę – żadnej, „serce Europy” Kaczyńskiego coraz mocniej bije w myśl zupełnie innego rytmu. W ramach Unii Europejskiej jest tylko jeden jeszcze podobny odmieniec – to Węgry. Tam oczywiście proces ten zaszedł już o wiele dalej, „bicie serca” na Węgrzech już niemalże rezonuje z wielkim sercem na Wschodzie, w Rosji, w niszczeniu pluralizmu i w wyrażaniu „jedności narodu”. I nie zmienia tego fakt, że w obu tych krajach Unii Europejskiej pluralizm zniknął, lub właśnie znika, w sposób demokratyczny. To po prostu inna cywilizacja i kultura polityczna niż w reszcie UE. Czy w imię dążenia do skuteczności w walce przeciwko standardom wschodnim można dać się zapędzić w diabelski, antyeuropejski róg dwubiegunowej polaryzacji politycznej i społecznej?

Ale po kolei. Pytanie 1: w jakim kraju UE mandaty do Parlamentu Europejskiego zdobyło najmniej komitetów wyborczych, mniej nawet niż krajach znacząco od tego kraju mniejszych (z pominięciem krajów najmniejszych, gdzie mandatów było bardzo niewiele, np. 6)? Odpowiedź: to Polska, raptem 3 komitety na 52 mandaty do zdobycia (np. w Danii 14 mandatów przypadło 7 komitetom; nawet na Węgrzech 21 mandatów przypadło 5 komitetom, choć tam z kolei dominacja Fideszu nie znajduje odpowiednika w żadnym innym kraju unijnym). Gdyby posłuchać wezwań Gazety Wyborczej to w Polsce mielibyśmy dziś 2 komitety wyborcze z mandatami europejskimi, co oznaczałoby z kolei pełną dwubiegunową polaryzację w stylu amerykańskim – z pewnością zupełnie nieeuropejskim – a anty-PIS i tak by przegrał, co łatwo policzyć. W ten sposób spełniłoby się marzenie Kaczyńskiego o idealnym kształcie polskiej sceny politycznej, takiej sceny którą sprawny populistyczny demagog zawsze jest w stanie „rozprowadzić”. W przeciwieństwie jednak do USA w Polsce mógłby to być tylko etap przejściowy, skutecznie prowadzący do „Budapesztu w Warszawie”.

Pytanie 2: jakie ugrupowanie, które przegrało w swym kraju właśnie zakończone wybory europejskie, uzyskało mimo to 3. najlepszy procentowy wynik w skali Europy, pozostawiając w tej kategorii w pobitym polu zwycięzców tychże wyborów w 26 krajach Unii Europejskiej? Odpowiedź: to polska Koalicja Europejska, która uzyskała 38,47% oddanych głosów. Za nią uplasowali się zwycięzcy wyborów w Austrii (34,6% chadecy z OVP), we Włoszech (34,26% Lega Salviniego), Grecji (33,23% Nowa Demokracja), Hiszpanii (32,84% Socjaliści z PSOE), Wielkiej Brytanii (30,52% Brexit Party Farage’a), Niemcy (28,90% CDU), Rumunia (26,35% PNL-Liberałowie), Francja (23,31% RN pani Le Pen), Czechy (21,18% ANO 2011), Holandia (18,9% Partia Pracy), itp.

Absolutni zwycięzcy w wyborach europejskich w skali całej Europy to węgierski Fidesz 51,48% i polski PIS 45,38%. To fenomen wyłącznie wschodnioeuropejski, choć nie należy obrażać w ten sposób całej Wschodniej Europy, gdyż inne jej kraje obroniły się przed nim w tych wyborach. W każdym razie dalej – zarówno jeśli chodzi o kierunek geograficzny jak i w kategorii skali zwycięstwa – jest już tylko Rosja. Taka dominacja sceny politycznej nie ma nic wspólnego ze standardami liberalnej demokracji. Ta ostatnia znika wraz z pluralizmem sceny politycznej, triumfuje demagogiczny populizm. Potem już pora na demokrację fasadową.

Różnica między Polską i Węgrami polega na tym, że na Węgrzech nie ma już przeciwwagi dla Fideszu – utworzona na potrzeby wyborów europejskich koalicja Socjalistów i Zielonych zdobyła tam 18,15%, podczas gdy w Polsce Koalicja Europejska jeszcze była w stanie mocno się PIS-owi postawić (38,47%). Jednak dynamika polskiej sceny politycznej prowadzi do coraz głębszej jej polaryzacji niemalże w poprzek tej sceny. Nie tylko dominacja sceny politycznej przez jedną siłę polityczną prowadzi do zaniku naturalnego dla liberalnej demokracji pluralizmu – polaryzacja zarówno sceny politycznej i społeczeństwa siłą rzeczy prowadzi do tego samego.

Oczywiście nie doszło jeszcze w Polsce do takiego przesilenia jak na Węgrzech, gdzie zamiast charakteryzującej nasz kraj chwiejnej i niepewnej (niemalże) równowagi związanej z wciąż pogłębiającą się dwubiegunową polaryzacją społeczną i polityczną, mamy do czynienia z polityczną równią pochyłą. Standardy rosyjskie są już tam bardzo blisko. Politycy, którzy władzy nie muszą oddawać po prostu jej nie oddają, a ludzie zapominają, że może być inaczej. W ramach demokracji tylko odnawiany z wyborów na wybory pluralizm – odzwierciedlający wielopłaszczyznową różnorodność społeczeństw, co na Zachodzie jest cywilizacyjną normą – jest praktycznym gwarantem jej trwania. A wyniki właśnie zakończonych wyborów europejskich potwierdzają, że pluralizm na Zachodzie ma się dobrze – nawet w tych krajach, gdzie zwyciężyli prawicowi populiści, jak we Włoszech czy Francji. Na przykład wielki rzekomo triumf Marine Le Pen jest de facto tylko symboliczny, gdyż partia Macrona zdobyła 22,41% głosów – niecały jeden punkt procentowy mniej niż jej partia, która ponadto zdobyła procentowo mniej głosów niż w czasie poprzednich wyborów europejskich: francuska scena polityczna pozostaje w pełni pluralistyczna. Nawet we Włoszech, obarczonych prawdziwym kryzysem imigracyjnym, nie tylko nim straszonych – jak w Polsce – narracją o chorobach i pasożytach przynoszonych przez imigrantów, pluralizm trzyma się nieźle. Także w Wielkiej Brytanii, zmagającej się z naturalną dwubiegunową polaryzacją będącą konsekwencją niefortunnego, wciąż nieskonsumowanego referendum nad wystąpieniem z Unii Europejskiej – naturalną, gdyż ze swej natury zero-jedynkową – pluralizm pozostaje normą: Brexit Party zdobyła raptem 30,52% głosów.

Na Węgrzech walec prawicowego populizmu zmienił już polityczny „tryb”, napędza go autorytarny duch „jedności narodu” w obliczu zagrożeń, przed którymi Fidesz ostrzega i wobec których przedstawia się jako jedyny obrońca. By być „obrońcą” skutecznym musi jeszcze tylko dostać więcej władzy, przy czym nie chodzi tu już tylko o jej demokratyczne pozyskiwanie (tu przeciwnika już de facto nie ma), lecz o niszczenie wszelkich instytucji mogących takiej władzy się sprzeciwić lub po prostu od niej niezależnych – w tym oczywiście sądownictwa, mediów i organizacji pozarządowych. Jest to samospełniająca się przepowiednia prowadząca do śmierci demokracji – na początek jej liberalnej, pluralistycznej wersji; potem, niezadługo – demokracji jako takiej. Na razie Orban nazywa to „nieliberalną” demokracją. W Rosji ukuto inne określenie – demokracja suwerenna. Kto tam jest suwerenem: naród, czy raczej – tradycyjnie – władca?

Polska jeszcze nie doszła do tego punktu, chociaż w tę stronę z wyborów na wybory zmierza, o czym świadczą kolejne ich wyniki – a także analogiczne jak na Węgrzech posunięcia wobec instytucji demokratycznego państwa prawa. A jednak właśnie ze względu na opisaną wyżej antypluralistyczną dynamikę niełatwo przyklasnąć wizji kryjącej się za przytoczoną krytyką Gazety Wyborczej, niezależnie od tego kto tę dynamikę zainicjował. By bronić się przed PIS-em należy niszczyć naturalny pluralizm demokracji liberalnej? A co jeśli PIS-owski walec i tak się przetoczy po próbującej udawać jednorodność mocno przecież zróżnicowanej koalicji (z braku wspólnego mianownika polega to przede wszystkim na zabójczym politycznie minimalizowaniu pozytywnego przekazu i ograniczaniu go de facto do kwestii obrony demokracji i pozycji Polski w UE) – i ją rozwałkuje? Wyborcy się odwrócą i nie będzie czego zbierać, o ile nie wydarzy się to już wcześniej.

xxx 

Nie było wspólnego mianownika w KE dla Wiosny i PSL, gdyby Wiosna do niej wstąpiła PSL by z niej wyszło, albo podzieliło się wewnętrznie. Po nie-pisowskiej stronie sceny politycznej po prostu istnieje naturalny zdrowy pluralizm, odzwierciedlający pluralizm społeczeństwa. Czy przed chorobą autorytarnego populizmu należy bronić się samemu się tej chorobie poddając? Czy mieliśmy poszukać sobie odpowiednika demagogicznego lidera po drugiej stronie, i potem próbować ścigać się z nim w populizmie? I tak by się to nie udało.

Co można było zrobić na miejscu Wiosny to spróbować poszerzyć swój program tak by obejmował więcej postulatów lewicowych, a nie przede wszystkim liberalne czy światopoglądowe; stworzyć spójny program socjalny, wyjaśnić z czego będzie finansowany, i odpowiednio go wyeksponować. W tym kontekście trzeba było mówić o podatkach, które miałyby za ten program zapłacić – inaczej o wiarygodności wobec socjalnego elektoratu PIS-u można było zapomnieć. Dysponując „niezużytym”, a więc wiarygodnym liderem, także w kontekście jego personalnej historii, o czym przekonywująco pisał w swych książkach, można było wtedy spróbować wkroczyć na poletko PIS-u i powalczyć o odebranie im choćby części ich socjalnego elektoratu. Znacznej części tego elektoratu sprawy światopoglądowe nie przeszkadzają, o czym w Wiośnie wiedzą – nie mogą tylko stanowić one głównego przekazu partii. Tymczasem w ramach Koalicji Europejskiej Wiosna z pewnością nie mogłaby w wiarygodny sposób zrobić niczego, o czym tutaj mowa. Oczywiście pozostaje jeszcze trudne pytanie o skuteczność przekazu, ale tę można zweryfikować tylko w praktyce.

Friday, February 15, 2019

Idzie Wiosna!

To się dzieje! Jak wskazują bieżące sondaże preferencji wyborczych, progresywny populizm – na wejściu dosyć umiarkowany, wolący unikać takiej desygnacji – ma szansę wykorzystać zapóźnienie cywilizacyjne Rzeczpospolitej w stosunku do standardów europejskich (por. „Pora na progresywny populizm”). Ma szansę wyprowadzić kraj z zimy patriarchalnego konserwatyzmu ku wiośnie wolności, przesuwając centrum politycznego sporu daleko w lewo, przede wszystkim w kwestiach obyczajowych. A także przełamać mimetyczno-narcystyczny klincz, w którego okowach Polska od dawna się znajduje.

Mowa oczywiście o konsekwencjach dla polskiej sceny politycznej nieprzeprowadzenia rewolucji obyczajowej czy cywilizacyjnej w formie instytucjonalnej, na modłę krajów Unii Europejskiej – prawa do aborcji, praw dla osób homoseksualnych, rozdziału państwa od kościoła, czy szerzej: świeckiego państwa, itp. – w kontekście wystąpienia siły politycznej, która z tych spraw robi swą naczelną, spajającą cały ruch, platformę programową. Mowa o Wiośnie Roberta Biedronia.

xxx 

Z perspektywy odsłanianej przez nową, aspirującą siłę polityczną, spoza antagonistyczno-symbiotycznego układu na aktualnej polskiej scenie politycznej, nie uwikłaną jeszcze w polityczną bieżączkę, na którą nie ma haków takich czy owakich – istniejący, głęboko spolaryzowany układ można zasadnie przedstawiać jako przejaw Freudowskiego narcyzmu małych różnic. Pomijając terminologię, tak zasadniczo może postrzegać go ta część społeczeństwa, która nie dała się dotąd wciągać w serwowany nam wszystkim zrytualizowany teatr polityczny – np. poprzez odmowę udziału w wyborach; ale także ci wyborcy, których perspektywa, dzięki wystąpieniu świeżej siły politycznej i przedstawieniu nowych, ożywczych politycznych wizji, wydaje się nagle poszerzać i napawać nieobecnym dotąd optymizmem czy nadzieją.

Ekstrapolując myśl twórcy teorii mimetycznej, Rene Girarda, można ujrzeć w aktualnej, paradygmatycznej konfiguracji przejrzałej liberalnej demokracji, mechanizm nieustannej generacji konfliktów, i to takich których ani genezy ani natury nie można racjonalnie objaśnić, przynajmniej na płaszczyźnie dyskursu stricte politycznego. Jednakże ten konstytutywny dla systemu klincz niemalże równych sił społecznych, spolaryzowanych wokół cynicznie narzuconych przez polityków spraw (w Polsce zyskujących rangę np. „wstawania z kolan”, a których większość w racjonalnym świetle byłaby często bez jakiegokolwiek znaczenia), bezwiednie wypełnia swe „cywilizacyjne” zadanie: uniemożliwia całościowe fizyczne rozprawienie się z przeciwnikiem, czy raczej wrogiem politycznym. Pozostaje stale się degenerująca walka podjazdowa: wzajemne obrzucanie się błotem, manipulacja opinią publiczną, fake news, wzajemne trollowanie się w mediach społecznościowych przez mimetycznie ukształtowanych „potwornych bliźniaków” – aż po rytuał nasyłania, jeśli jest się u władzy, na przedstawicieli przeciwnika politycznego o szóstej rano bojówek zwanych służbami specjalnymi, koniecznie w kominiarkach. („obecny prezes Orlenu Obajtek może sobie zwizualizować swoją niedaleką przyszłość”, pisze internauta komentując online zatrzymanie prezesa tegoż koncernu mianowanego przez poprzednią władzę, wyrażając w ten sposób – zgodne z logiką sytuacji – oczekiwania elektoratu aktualnej opozycji.)

Uwikłanym w tę sytuację politycznym narcyzom-mimetycznym bliźniakom nie pozostaje nic innego niż kontynuacja tej gry, a właściwie jej stała eskalacja. Każde odpuszczenie sobie, a także powinięcie nogi, może bowiem mieć tragiczne konsekwencje – elektorat zacznie słabnąć, przestanie wierzyć w siłę „swej” partii, wreszcie odpuści sobie – dojdzie do załamania tej diabolicznej równowagi sił, co zostanie natychmiast wykorzystane przez aktualnie silniejszego do uczynienia ze słabszego faktycznego kozła ofiarnego, ze wszystkimi tego tradycyjnymi, okrutnymi skutkami. Politycy znajdujący się w takim narcystycznym piekle nie mają możliwości po prostu robienia swoje i niereagowania na stały atak przeciwnika. W liberalnej demokracji bowiem, obok narcystycznego zwierciadła, w którym się przeglądają (mimetyczny „potworny bliźniak”), przedłużeniem polityka czy partii jest ich elektorat, którego znaczna część została wciągnięta w tę narcystyczną grę i w pełni lub w znacznej mierze odzwierciedla postawę swych przedstawicieli: za mimetyczne lustro służą im zwolennicy wroga politycznego, często członkowie własnych, podzielonych rodzin.

Powyżej opisany mechanizm staje się dobrze widoczny dopiero z perspektywy odsłoniętej wkroczeniem na scenę polityczną nowej siły, której ostrze programu wprowadza zupełnie inną polaryzację, w świetle której cała dotychczasowa oś polaryzacji nagle sytuuje się jako niemalże jednolity biegun, biegun przeciwny do odsłoniętego wystąpieniem nowej siły. Ponownie mowa o programie politycznym w wiarygodny sposób stawiającym na naczelnym miejscu przeprowadzenie instytucjonalnych zmian wprowadzających standardy unijno-europejskie w kwestiach obyczajowych i świeckości państwa. Obecnie Polska jako jedyna w UE odstaje od tych standardów w całej rozciągłości.

We wspomnianych kwestiach walka ideologiczna, którą poprowadzi Wiosna Roberta Biedronia nie będzie jedynie nieszczerym starciem obłudnie próbujących się odróżnić w oczach swych elektoratów narcyzów, z charakterystycznymi obrazkami celowej absencji w czasie newralgicznych głosowań po jednej stronie barykady, czy odkładania spraw ad Kalendas Graecas po drugiej, będzie bowiem toczyć się na płaszczyźnie, która zredefiniuje spór polityczny w Polsce na chwilę bieżącą. Będzie to starcie faktyczne, niepozorowane. Należy ponadto podkreślić jej naturalną przewagę: Wiosna jest siłą nieuwikłaną dotąd w polityczną walkę, dlatego nie będzie musiała wchodzić w odzwierciedlające każdy krok przeciwnika mimetyczne zwarcie – będzie mogła robić swoje, porozumiewając się ze swymi zwolennikami ponad głowami swych politycznych przeciwników. Biedroń dobrze to rozumie, stąd jego słowa: „Trzymamy stronę kobiet nie z powodu wyborów czy strachu przed polityczną konkurencją”, brzmią w tym i w podobnych kontekstach autentycznie. To komfort – w szerszej perspektywie politycznej, ze swym bezwzględnym „zużywaniem materiału”, być może chwilowy, dlatego należy go w pełni wykorzystać – komfort, którym z oczywistych względów nie mogą cieszyć się dotychczasowi wrogowie-protagoniści sceny politycznej.

xxx 

Wiosna (ze swą konotacją odrodzenia, vide słowa lidera już po konwencji założycielskiej: „Dzisiaj jest potrzebna regeneracja, bo mamy degenerację polityki. Dlatego Biedroń musi wejść i to posprzątać.”) jako nazwa partii została zapewne zaproponowana, gdyż w przekazie społecznym może być odbierana jako nośny, uniwersalny symbol, aproksymujący wręcz utopijny ideał. To w teorii populizmu Ernesto Laclau’a tzw. „pusty znaczący”: uniwersalizm posługującego się „pustą” formą przesłania, celowo przeważa nad wiążącymi się z kontekstem działania ruchu treściami partykularnymi, odsyłając jednak do nich, czy też je sugerując (tutaj: ideał ożywczej „wiosennej” modernizacji odsyła przede wszystkim do minimum cywilizacyjnego uosabianego przez wspomniane już standardy europejskie, przedstawiane zresztą mocno jako „wartości”, ale także choćby do kwestii ekologicznych). Symboliczna hegemonia "wiosny" jako ideału nad ogniwami „łańcucha ekwiwalencji”, czyli równoważnymi żądaniami tworzonego, szeroko zakrojonego ruchu, została silnie zaakcentowana, i jest już z powodzeniem wykorzystywana dla konsolidacji ruchu i utrwalenia jego wizerunku.

Nie da się niestety powiedzieć tego samego o innym kluczowym wymogu populistycznego ruchu: akcentowaniu solidarności wokół wszystkich przedstawionych żądań/postulatów, budowaniu dla nich solidarności i wsparcia ze strony całego ruchu, wszystkich jego członków. Jest to w przypadku ruchu takiego jak Wiosna wskazane, jeśli nie niezbędne, gdyż dla poszczególnych konstytuujących ruch grup część z tych postulatów siłą rzeczy może nie być ich własnymi. Ten wymóg każdego populistycznego ruchu – nie tylko o lewicowym charakterze, w równym stopniu dotyczy to ruchu progresywnego – właściwie nie doczekał się na założycielskiej konwencji Wiosny żadnego ukonkretnienia czy choćby adekwatnej werbalizacji. To zaniedbanie (należy mieć nadzieję, że nie jest to celowa „liberalna” strategia), należy jak najszybciej naprawić. Spoiwo ruchu jest oczywiste: walka o wspomniane standardy czy „wartości” europejskie, która jednoczy ruch, ba, stanowi o jego tożsamości. To wokół nich należy kultywować solidarność z innymi postulatami/żądaniami, i grupami dla których są one istotne. A jest tych spraw wiele, w tym sporo wymagających determinacji przy ich realizacji, gdyż wiążą się ze znacznymi publicznymi wydatkami. Platforma polityczna ruchu nie jest w żadnej mierze jednowymiarowa, jest zdolna apelować do wielu grup społecznych, co też może stanowić o jej sile – pod warunkiem, że zostanie solidarnie przyjęta przez wszystkich uczestników ruchu.

xxx 

Konwencję założycielską Wiosny Robert Biedroń rozpoczął od wspomnienia zamordowanego prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, przywołania jego osiągnięć jako światłego i otwartego na świat i zmianę samorządowca, a także wyrażenia woli wypełnienia jego politycznego testamentu. Pokazuje to w oczywisty sposób, że dla Wiosny nie ma pełnej symetrii w ocenie bieżącej sceny politycznej, o co jest oskarżana przez dzisiejszą opozycję polityczną – w końcu Adamowicz związany był z szeroko rozumianym obozem liberalnym. Trudno wyobrazić sobie podobne słowa o jakimkolwiek polityku PIS, mimo że program 500+ doczekał się pozytywnej oceny Wiosny Biedronia. Mowa jest raczej o Trybunale Stanu dla polityków tejże partii – za łamanie Konstytucji. Ba, w kontekście afery wokół Srebrnej i „Duck Towers”, jak Biedroń określił prześmiewczo wizję prezesa PIS zapewnienia swojej partii trwałego źródła znacznych dochodów, wspomniał też o nacjonalizacji społecznego majątku, na którym uwłaszczyło się Porozumienie Centrum, czyli poprzednik PIS; oraz o możliwości zarzutów kryminalnych dla samego Jarosława Kaczyńskiego, skoro ten pozycjonuje się tak sprytnie by uniknąć możliwości postawienia go przez Trybunałem Stanu: jak określić te słowa jeśli nie jako populistyczne w swym charakterze, otwarte wypowiedzenie wojny? A do tego zrobione w telewizji z niewinnym uśmiechem na twarzy, zamiast w obowiązującym w polskiej polityce stylu, czyli przez zaciśnięte zęby! Jeśli to socjotechnika, to bardzo sprawna, także dlatego że i w takiej sytuacji pozwala odróżniać się od reszty protagonistów sceny politycznej. Nota bene, druga strona woli na razie nie odpowiadać pięknym za nadobne – przynajmniej na razie nie ma jak odpłacić tą samą monetą. Na tym polega przewaga wiążąca się z wkroczeniem na szerszą scenę polityczną nowego gracza, posiadającego wizję działania i kierującego się misją, do tego mającego charyzmę i naturalny talent polityczny.

PIS, i szerzej Zjednoczona Prawica, w ostatecznym rozrachunku staną się – muszą się stać – wrogiem politycznym, choćby nie wiem jak długo Biedroń chciał się od tego odżegnywać (jednocześnie zaprzeczając tym deklaracjom swymi innymi wypowiedziami), także a może przede wszystkim z powodu bezwarunkowego wsparcia jakiego to ugrupowanie udziela, z pełną wzajemnością, instytucjonalnemu Kościołowi. Tymczasem spór z Kościołem jest nieunikniony: pomijając nawet jego ideologiczny wymiar, nie odda on bez walki swej uprzywilejowanej pozycji. W tej sytuacji wprowadzenie wyraźnie populistycznych tonów może okazać się niezbędne, choćby dla emocjonalnej konsolidacji swych zwolenników dla zwiększenia szans na zwycięstwo: kościół instytucjonalny i jego partyjni poplecznicy mogą stać się, o ile już nimi nie są, odpowiednikiem „elit” z dyskursu prawicowego populizmu. Z kolei konstrukcja, lub raczej identyfikacja, „bariery społecznej heterogeniczności”, innego środka z arsenału populizmu, nie nastręcza żadnych problemów – wyklucza ona wszelkie, tak hołubione przez Zjednoczoną Prawicę, elementy nacjonalistyczne, szowinistyczne i faszyzujące.

Jeśli otwarcie przyznać się do wyżej zarysowanej taktyki politycznej, uwypuklić czy dowartościować te jej elementy, które pozostają w cieniu, będziemy mieli do czynienia z progresywnym populizmem (à la Laclau), czy chcemy to tak nazwać czy nie. Nic w tym złego! W dzisiejszej liberalnej demokracji, przedstawicielskiej przecież w swym charakterze, populizmów takiej czy innej maści już się nie uniknie. Co je wzajemnie odróżnia to ich ideologia, wymiar etyczny i stopień poczucia odpowiedzialności przywódców.

xxx 

Obóz liberalny natomiast jest i – miejmy nadzieję – pozostanie li tylko konkurentem politycznym, z którym można będzie zawierać sojusze polityczne. O żadnym symetryzmie nie może tu być mowy. Natomiast wszelkie oskarżenia o „rozbijanie jedności” obozu antyautorytarnego można łatwo oddalić posługując się choćby argumentami przytoczonymi powyżej: wprowadzona nowa oś polaryzacji polskiej sceny politycznej, faktyczna, bo odzwierciedlająca realia życia społecznego i żądania z nimi związane; nowa, bo niemająca dotąd przełożenia na silną reprezentację polityczną – poszerza scenę polityczną w sposób radykalny. W ślad za tym na tę scenę wkroczą nowi, niegłosujący dotąd wyborcy, przede wszystkim młodzi – co będzie oznaczać, że nie mamy do czynienia z polityczną grą o sumie zerowej. Ponadto w zdecydowanej większości zasilą oni przecież nie stronę autorytarną, lecz właśnie nowe ugrupowanie. Natomiast przepływ do Wiosny tych, którzy dotąd już głosowali może dotyczyć także choćby Kukiz’15 – na co już wskazują sondaże – a więc partii, która po wyborach mogłaby wejść w sojusz ze Zjednoczoną Prawicą. To najprawdopodobniej dlatego przestraszony Jarosław Kaczyński zaczął nawoływać ostatnio by Kukiz „wziął się do roboty” – np. według sondażu z 7-8 lutego br. skutkiem pojawienia się Wiosny jest zejście Kukiz’15 poniżej progu 5%.

Podsumowując: wystąpienie nowej, dotąd jeszcze niezgranej siły politycznej, z programem który główne partie opozycyjne dotąd wstydliwie spychały w cień, będzie z pewnością skutkowało zwiększeniem frekwencji wyborczej, nie może więc być mowy o grze o sumie zerowej. Potencjalni wyborcy chcą mieć faktyczny wybór. Wkroczenie Wiosny na polską scenę polityczną taki wybór wielu z nich daje, stanowi więc krok we właściwym kierunku. Zamiast zaprzątać sobie głowę „rozbijaniem jedności” należy po prostu robić swoje, by otwierająca się szansa nie została zmarnowana. Z Wiosną będzie o to łatwiej. Wiosna zawsze przecież niesie nadzieję i napawa optymizmem, pamięć o tym, że musi nadejść pozwala przetrwać najsroższą nawet zimę. Polityczna przyszłość może być lepsza!

Friday, January 18, 2019

Spójrz Pawle ilu masz przyjaciół



Spójrz Pawle ilu masz przyjaciół 


„Musiałeś, Pawle, czekać tak długo, 

żeby zobaczyć ilu masz przyjaciół” 

Powiedział Donald, przyjaciel prawdziwy 

Przez łzy bólu rozpaczy i trwogi 

A Lech już umówił się z Tobą na „za chwilę” 


Ale tu jeszcze tyle do zrobienia 

Więc Donald przyrzekł, także za nas: 

„Dla Ciebie i dla nas wszystkich obronimy 

nasz Gdańsk, naszą Polskę i naszą Europę 

przed nienawiścią i pogardą” 

(…A potem zadudniła cisza…) 


Chrześcijańskie przesłanie jest piękne 

I dobre – tak długo jak rozbrzmiewa 

Tak długo jak przynosi owoc 

– A potem, w ciemną noc wzgardy 

(Dlaczego zawsze musi nadejść?) 

Tak długo jak trwa nadzieja, że wróci 

Jego moc, i duch który ją przepaja 


Kiedy jednak pogarda i nienawiść triumfują 

Kiedy ktoś sobie kpi z nieszczęścia

Kiedy bohaterem – nie daj Boże! – 

Staje się ten kto zabił, nie ten kto 

„Życie swe oddał za przyjaciół swoich” 

(Bo choć „Większej miłości nikt nie ma nad tę,

Jak gdy kto życie swe kładzie 

Za przyjaciół swoich”

– Tak już w Polsce bywało…) 

Wtedy są inne słowa Jezusa: 


„Biada człowiekowi, przez którego 

zgorszenie przychodzi”. 

Wobec ogromu skandalu

Mamy prawo wtedy się gorszyć 

Poczuć się maluczkimi 

z Jego przypowieści 


Ale tyle tu jeszcze do zrobienia… 

Trzeba dojrzewać szybko 

Maluczki potrzebuje mądrości 

Słabszy – odwagi i siły 


[ Czy odważymy się 

Nadstawić drugi policzek 

Gdy silniejszy uderzy nas w prawy 

– na odlew, by nas upokorzyć? 

By wraz z Jezusem oczekiwać 

Że ten gest go zawstydzi 

Podczas gdy dla nas będzie 

Źródłem siły i odwagi? ]


„Siedemdziesiąt siedem razy” 

Wybaczmy – jeśli tak będzie trzeba

Wtedy utwierdzimy się w sile 

Znajdziemy krynicę odwagi 

Przestaniemy być maluczkimi. 

 Spróbujmy wtedy ponieść pochodnię 

Podjąć niedokończone dzieło

– Bez nienawiści i pogardy, 

"Bez zuchwałości, bez lęku" 


Tylko wtedy wraz z Jezusem 

Będziemy mieli prawo powiedzieć 

– Jeśli zajdzie taka potrzeba, 

Jeśli inaczej nie będzie można 

(A tyle tu trudnych rzeczy do zrobienia… 

I przecież nikt za nas ich nie zrobi…) 

Dla większego dobra: 


„Nie sądźcie, że przyszedłem 

pokój przynieść na ziemię. 

Nie przyszedłem przynieść pokoju, 

ale miecz. 

Bo przyszedłem poróżnić

syna z jego ojcem, 

córkę z matką,

synową z teściową; 

i będą nieprzyjaciółmi człowieka 

jego domownicy” 

– Bez nienawiści i pogardy, 

"Bez zuchwałości, bez lęku" 


Będziemy Ciebie pamiętać

Panie Prezydencie


Spójrz ilu masz przyjaciół...