Sunday, November 13, 2016

„Co to jest prawda?”, spytał Piłat Jezusa...

„Gorszy sort Polaków.”
„Współpracownicy Gestapo.”
„Element animalny.”
Oto „prawda” o drugim człowieku, głoszona przez katolickiego przywódcę Polski – służąca podnoszeniu jej z kolan, ku odzyskaniu jej „chrześcijańskiego” oblicza. Wystarczy, że ten drugi nie zgadza się z poglądami politycznymi przywódcy.

Wzorce są znane: do końca nie sprecyzować o kogo chodzi, jak daleko i szeroko insynuacje sięgają, dać znaczne pole wyobraźni swym słuchaczom-zwolennikom, by sami mogli wpisać się w logikę objawianej im „prawdy”. Wtedy fala nienawiści podnosi się łatwo, może przelać się błyskawicznie tam gdzie tylko przywódca zechce ją skanalizować przy pomocy określeń wziętych wprost z arsenałów propagandy epok stosunkowo nieodległych, lecz najwidoczniej nie do końca przezwyciężonych. 

„Co to jest prawda?”, spytał Piłat Jezusa w przejmującej scenie z Ewangelii św. Jana. Piłat nie był chrześcijaninem lecz stał wtedy twarzą w twarz z uosobieniem Prawdy – tak Jezus określił sam siebie i tak było i jest dla chrześcijanina. Skonfrontowany z Prawdą Piłat nie czuł się najpewniej, mimo że przyziemna prawda sytuacji mało go obchodziła.

Kiedy indziej Jezus powiedział, że „prawda was wyzwoli”. Jak jakikolwiek chrześcijanin o zdrowych zmysłach może mówić, że Jezusowi chodziło o prawdę uwalniającą od skrupułów moralnych? W której imię wolno odreagować swoje upokorzenie i folgować swej nienawiści? W takim klimacie można by uznać za prawdę wszystko to co tylko przepełniona resentymentem dusza podsunie, potrzebę weryfikacji zaspokajając wyłącznie w odzewie znajdowanym wśród podobnie myślących. Wreszcie, czy mogła by to być dla chrześcijanina jej poszukującego prawda nie o sobie samym lecz o drugim? Prawda osądzająca  nie samego siebie lecz – drugiego? „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. 

Są to pytania, na które każdy świadomy chrześcijanin musi znaleźć swą własną, niezakłamaną odpowiedź. Udzieloną sobie w swym sumieniu w zwierciadle swego serca i duszy. Także jeśli podnosi się argument, że bez osądzania nie można budować wspólnoty, jest więc ono konieczne. Ale czy chrześcijanin ma prawo budować wspólnotę opartą o nienawiść i wykluczenie? W szczególności: czy ma prawo ku temu prowadzić chrześcijański przywódca polityczny? W domyśle bądź otwarcie – a w dużej mierze kłamliwie – twierdząc, że to „oni” tak postępowali. Najczęściej bez sprecyzowania o kogo i o co konkretnie chodzi. 

Każdy z nas upada i łatwo osądza – przez pryzmat swej własnej prawdy, nie przez pryzmat Prawdy wcielonej – wykluczając następnie ze wspólnoty osądzanych, najczęściej wręcz odsądzanych od czci i wiary, przy użyciu samonapędzających się coraz bardziej nienawistnych określeń. Czy zdoła się zatrzymać, choćby powtarzając słowa modlitwy Jezusowej: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, przynajmniej tak długo aż nie przeważy w nim świadomość własnej grzeszności, swego sprzeniewierzenia się Prawdzie wcielonej? Najlepiej jednak żyć w takiej świadomości stale, tak jak stałe jest ludzkie usposobienie do grzeszności. Jest to jedyny oręż dostępny chrześcijaninowi wobec podszeptów zła, jedyny który może ochronić  go przed wpadnięciem w jego objęcia  – bo przyzywający Boże miłosierdzie. 

Jezus wskazuje nam Siebie jako drogę prawdy, drogę, którą On sam szedł. Jest to droga poszukiwania sprawiedliwości i miłosierdzia. Prosimy i uzyskujemy miłosierdzie Boże, powinniśmy więc sami je okazywać. A domagać się sprawiedliwości (jeśli nie jest to faktycznie jej karykatura) możemy tylko bez stosowania jakiejkolwiek przemocy, czy to fizycznej, czy choćby tylko psychologicznej, mentalnej. W dzisiejszym świecie chrześcijańskiego i post-chrześcijańskiego Zachodu – którego Polska jest póki co częścią – taka przemoc najczęściej przybiera formę wykluczenia. Ponieważ jest tak „niewinna”, czasem tak trudno ją dostrzec – szczególnie jeśli uważa się, że samemu nie uczestniczy się w wykluczaniu kogokolwiek. Dla chrześcijanina to jednak za mało, niedostrzeganie wykluczenia jest grzesznością, o której mowa w przywołanej modlitwie. 

Każdy chrześcijanin poszukujący prawdy musi więc szukać odpowiedzi na pytanie, co na moim miejscu uczyniłby Jezus – w każdej konkretnej sytuacji porywu moralnego. I próbować znaleźć ją w lustrze swego trwającego w pokorze serca. Inaczej bardzo łatwo będzie wziąć za dobrą monetę podpowiedzi Złego, nakręcające spiralę wszelkiego rodzaju zła: poczynając od ustawicznego gorszenia się postępkami innych (bardzo to naturalne, i przez to trudne do wyeliminowania); poprzez odhumanizowanie i demonizowanie innych, zakłamujące przypisywanie im złych intencji (których przecież nie znamy), przy niedostrzeganiu w sobie właśnie tego, o co oskarżamy innych (projekcja psychologiczna); do nienawiści i przemocy, do czynnego wykluczania innych – czy nawet pobudzania i kierowania ku nim nienawiści, przemocy i wykluczenia ze strony innych ludzi powodowanych podobnymi motywami i odruchami moralnymi.

To ostatnie dotyczy oczywiście przede wszystkim przywódców politycznych, na których spoczywa też szczególna odpowiedzialność. Jeśli uważają się za chrześcijan i publicznie to manifestują – tak jak to ma miejsce dzisiaj w Polsce, gdzie stoją ławą w pierwszych rzędach w Kościele; i jeśli dodatkowo przedstawiają się za tych, którzy stają w obronie wierzących i Kościoła, to przerzucają znaczną część odpowiedzialności na tenże Kościół.

W takiej sytuacji, gdy naczelny przywódca polityczny w kolejnych swych wystąpieniach dolewa oliwy wykluczenia do ognia trawiącej go, jak się wydaje, nienawiści, stopniowo przemieniając przy okazji swych zwolenników w podobnie odczuwający tłum – hierarchia Kościoła powinna zabrać głos. I to w zupełnie inny sposób niż te nieliczne dotychczasowe wypowiedzi, sytuujące się zresztą jak dotąd po przeciwnej stronie miłosierdzia. W przeciwnym razie czeka nas powrót do czasów, gdy można było wykluczać (kiedyś fizycznie, dzisiaj pogardą i nienawiścią) ze społeczności w imię dobra duszy wykluczanego i wyszydzanego. Tak naprawdę chodzi tu jednak o swoiście, de facto amoralnie, rozumiane dobro, lub raczej dobre samopoczucie, współczesnego faryzeusza. 

Dla chrześcijanina, który czuje się upokarzany i wykluczany przez władzę – tylko dlatego, że nie zgadza się z częścią jej programu, ale przede wszystkim z jej metodami – stanowi to sytuację na wskroś tragiczną. Pozostaje mu wdzięczna pamięć o lepszym Kościele w Polsce, za czasów zdrowia św. Jana Pawła II, papieża-Polaka, który dbał o niedzielenie polskiej wspólnoty narodowej, o trwanie dialogu mimo różnic. Ma prawo sądzić, że gdyby dzisiaj żył nie mógłby mieć miejsca ten spektakl nienawiści i wykluczania ze strony sprawujących władzę. 

Chwałą chrześcijaństwa, zarówno jako wspólnoty jak i każdego jej członka, jest prawo miłości – i czynnego miłosierdzia, gdy zajdzie taka potrzeba – zastępujące lex talionis, prawo regulowanego odwetu, poprzedzających je pokoleń i religii. Według Chrystusa jesteśmy powołani nie tylko do miłości bliźniego, ale także do miłości nieprzyjaciół. Będąc sami grzesznymi jesteśmy powołani do miłości innych grzeszników, tych którzy nas gorszą. Nie ma dla chrześcijanina wytłumaczenia, że odzwierciedla on tylko czyjąś nienawiść, że odpłaca pięknym za nadobne. Oczywiście każdy z nas chrześcijan bezwiednie wielokrotnie tak postąpił i jeszcze postąpi, jest to pewien odruch, na który nie może jednak być świadomego przyzwolenia. Chrześcijanin, by móc nosić to miano  – także, a może przede wszystkim, polityk chrześcijański – musi świadomie aspirować do prawa miłości, miłości wszystkich członków wspólnoty, na którą jako przywódca polityczny wpływa, miast wykluczać tych, którzy się z nim nie zgadzają. W świetle prawa miłości niedopuszczalne są stwierdzenia dotyczące pomawianych, choć – według standardów cywilizacji Zachodu – niewinnych ludzi, mówiące że oto oni sami swą postawą wykluczają się ze wspólnoty. Po raz kolejny trzeba wtedy spojrzeć w głąb własnego sumienia i serca, by zobaczyć kto faktycznie kogo wyklucza. 

Kierujący się prawem miłości chrześcijański przywódca – i każdy chrześcijanin – będzie mógł wtedy powiedzieć, że znalazł odpowiedź na pytanie „co to jest prawda”. Znalazł ją w Prawdzie wcielonej, w Jezusie Chrystusie, którego może zawsze zapytać: Mistrzu, jak byś postąpił w mojej sytuacji? Czy kiedy czuję potrzebę odrzucenia i wykluczenia drugiego, ba, znajduję dla tego racjonalne w moich oczach usprawiedliwienie – tym bardziej mam starać się go włączać w krąg miłości bliźniego, we wspólnotę? Odwołanie się do własnego sumienia i serca przy każdym porywie moralnym, szczególnie tym ważącym na losach wspólnoty, to jedyny sposób, by bez samozakłamania próbować naśladować Jezusa. 

Pozostaje mu także modlić się za siebie grzesznego i wszystkich innych grzeszników, bez jakiegokolwiek wyjątku, przyzywać Boże miłosierdzie, by w ten sposób znosić bariery we własnym sercu oddzielające go od łaski Boga i uniemożliwiające miłość bliźniego.

Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem.

No comments:

Post a Comment