Monday, December 10, 2018

Francuska lekcja: potrzeba progresywnego populizmu

Zdecydowane zwycięstwo Emmanuela Macrona w drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich w maju 2017 r., stosunkiem głosów 66%-34% nad nacjonalistyczną populistką Marine Le Pen, okrzyknięto dowodem przywiązania większości Francuzów do zasad liberalnej demokracji, przejawem dojrzałości społeczeństwa. Taka ocena nie zauważała jednak podstawowego faktu, że głos na Macrona i jego „reformistyczną” trzecią drogę, był także wyrazem zdecydowanego protestu przeciwko całemu dotychczasowemu establishmentowi politycznemu kraju. Można zaryzykować dwa stwierdzenia: że miraż „trzeciej drogi”, będącej rzekomo w stanie pogodzić wywodzące się z neoliberalizmu sprzeczności współczesnej liberalnej demokracji, jeszcze raz był w stanie uwieść zachodnie społeczeństwo – co może się nie powtórzyć w przewidywalnej przyszłości; że obserwowana przez nas klęska tego podejścia (dzisiaj poparcie dla Macrona deklaruje kilkanaście procent elektoratu) oznacza, że jedyną metodą przeciwstawienia się prawicowemu populizmowi jest populizm lewicowy bądź progresywny.

Rozwijając drugą konstatację: to co aktualnie dzieje się we Francji powinno być znaczącym memento dla wszystkich, którzy wierzą w możliwość przeciwstawienia się prawicowemu populizmowi poprzez odnowę czy retusz dyskursu liberalno-demokratycznego. Takie podejście gwarantuje utrwalenie się podziału społeczeństwa niemalże na pół, jednakże przy stale pogłębiającej się jego polaryzacji. Szczególnie wyraźnie widać to w systemach o ordynacji większościowej, bądź praktycznie dwupartyjnych; dotyczy to także wzajemnie antagonistycznych wobec siebie bloków wyborczych, w tym ad hoc czy nieformalnych, drugich tur wyborów prezydenckich, wszelkich sytuacji gdzie zero-jedynkowość decyzji wyborców wymuszona jest naturą sprawy, jak w referendach: wszędzie tam wynik oscyluje wokół 50%-50% (i takiego wyniku należy się też spodziewać w następnych wyborach prezydenckich we Francji). Oczywiście wszystko to jest prawdą tylko tak długo dopóki przestrzegane są reguły liberalnej demokracji. By móc przełamać tę prawidłowość na swoją korzyść, prawicowi populiści z pozycji chwilowego wygranego mogą zdecydować się na łamanie reguł liberalnej demokracji, np. niezależności sądownictwa, szczególnie jednak jej naczelnej zasady pluralizmu – tak zrobił Orban na Węgrzech przez podporządkowanie sobie także większości prywatnych mediów; nota bene, w Polsce stanie się tak w drugiej kadencji PiS, jeśli do niej dojdzie. Należy jednak podkreślić, że poparcie dla prawicowych populistów, którym udało się sięgnąć po władzę, utrzymuje się na wysokim poziomie nawet jeśli nie odwołują się do jawnego łamania reguł liberalnej demokracji, względnie napotykają w tej mierze na istotne przeszkody: poparcie dla Trumpa regularnie przekracza 40%, dla PiS-u do tego poziomu często się zbliża. Natomiast złamanie zasady pluralizmu pozwala Orbanowi osiągać poparcie i większości parlamentarne dające mu swobodę w zmienianiu konstytucji.

W obliczu słabnięcia pozycji sił broniących konsensusu liberalno-demokratycznego w wielu krajach Zachodu, w tym mieniących się nurtami „trzeciej drogi” ugrupowań de facto uznających prymat neoliberalizmu, wyraźnie widać, że nie tędy droga jeśli chodzi o dawanie efektywnego odporu prawicowemu populizmowi. W niektórych z tych krajów – tam gdzie drastycznie wzrastają nierówności społeczne, takich jak USA – potencjalnie skuteczną odpowiedzią mógłby być populizm lewicowy. Powinien on powalczyć o przejęcie retorycznej figury „zwykłego człowieka”, zawłaszczonej przez populizm prawicowy, któremu udało się przekonać tegoż zwykłego człowieka, że w jego interesie ekonomicznym jest obniżanie podatków – czego efektem jest jednak dalsze obniżanie zakresu i poziomu usług publicznych, lub niezapewnianie takich, które w innych krajach Zachodu są standardem, jak ubezpieczenie zdrowotne; a z którego de facto korzystają przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie najbogatsi. Machinacje liberalnego establishmentu Partii Demokratycznej, które uniemożliwiły przeciwstawienie prawicowemu populizmowi Trumpa lewicowego populizmu Bernie Sandersa – który miałby realną szansę pokonać Trumpa w wyborach – doprowadziły także do zmarnowania okazji przetestowania takiego starcia. Paradoksalnie, w krajach Zachodu cechujących się większą relatywną równością, posiadających lepsze usługi publiczne, możliwość wykrystalizowania się skutecznego politycznie populizmu lewicowego nie jest tak oczywista. Prawdopodobieństwo jego sukcesu wzrasta oczywiście w sytuacjach kryzysowych, czego przykładem było wystąpienie greckiej Syrizy, choć zabrakło jej odwagi w decydującym momencie by sprzeciwić się neoliberalnemu dyktatowi, mimo silnego mandatu od wyborców.

Trzeba też jasno powiedzieć, że w dzisiejszej liberalnej demokracji nie widać szans na znaczące zmniejszenie polaryzacji społeczeństwa: podział sceny politycznej w dłuższym horyzoncie czasowym na trzy niemalże równoważne siły wydaje się stosunkowo mało prawdopodobny. Możliwy scenariusz natomiast to przesunięcie się głównej osi sporu politycznego z przebiegającej pomiędzy (neo)liberalnym centrum a szowinistyczną prawicą w ten sposób, że centrum zostałoby zastąpione populizmem lewicowym jako głównym antagonistą; słabnące liberalne centrum pozostałoby jednak w grze. W efekcie mielibyśmy powrót, choć w wersji populistycznej, do naturalnego politycznego sporu na linii prawica-lewica, który słabnący dzisiaj konsensus liberalny był do niedawna w stanie skutecznie neutralizować czy zamazywać. Siła takiego przeciwnika jak i cała konfiguracja sceny politycznej gwarantowałyby dodatkowo, że posunięcia zmierzające do przekreślenia pluralizmu liberalnej demokracji spotkałyby się ze zdecydowanym odporem.

Oczywiście w Polsce, kraju pretendującym do bycia częścią Zachodu, przez który nie przetoczyła się jednak jeszcze rewolucja kulturowa, możliwy jest też inny scenariusz, dający dodatkowo większe nadzieje na sukces: wystąpienie populizmu progresywnego – szerszego niż populizm stricte lewicowy. To szowinistyczne ekscesy prawicy nakazują tę szansę wykorzystać: „kto sieje wiatr, zbiera burzę”. Front solidarności mógłby objąć znacznie szerszą gamę żądań – w sytuacji gdy wykluczanych jest tak wiele grup domagających się emancypacji, w tym najliczniejsza możliwa, czyli kobiety żądające prawa decydowania o własnym losie. Jednak kluczowym dla tego progresywnego populizmu jest jego konieczny lewicowy komponent, który pozwoliłby odebrać prawicy wspomnianą już figurę retoryczną „zwykłego człowieka”. By być w takim działaniu wiarygodnym trzeba by mieć odwagę na zdecydowane wyjście poza paradygmat neoliberalny. Także przy rozwiązywaniu palących i niezwykle trudnych problemów ekologicznych, takich jak kwestia globalnego ocieplenia.

Skutkiem przerzucania ciężarów z tym związanych na zwykłego zjadacza chleba, jak próbują to dzisiaj zrobić przedstawiciele „trzeciej drogi” we Francji, będzie dalszy wzrost znaczenia i sukcesy wyborcze populizmu. Czy beneficjentem musi być jednak jego prawicowa odmiana? Warto zwrócić uwagę, że tam gdzie doszedł on do władzy, swymi działaniami często oddala się od rozwiązania problemu zmiany klimatu, względnie wręcz zaprzecza istnieniu problemu: rada Trumpa dla Macrona to wycofanie się z Porozumienia paryskiego („trwanie przy nim źle się dla Paryża skończy”) i zwrot ludziom kosztów z nim związanych w postaci obniżenia podatków; natomiast w Polsce, obok szumu wokół budowy polskiego samochodu elektrycznego, na razie faktyczną odpowiedzią jest np. budowa nowego bloku energetycznego opalanego węglem kamiennym w Elektrowni Ostrołęka, czyli na terenie Zielonych Płuc Polski, plus apel ministra rządu o znalezienie miejsc na nowe kopalnie węgla. Tymczasem zwykły zjadacz chleba ma płuca, które będą musiały wdychać gęstniejący rakotwórczy smog, jeśli nic się z tym problemem nie zrobi – i tylko jedno życie. Dlaczego jednak to on ma ponosić gros kosztów z tym związanych? Otóż nie poniesie, bo odda swój głos na prawicę, która problemowi zaprzecza lub go bagatelizuje. Chyba że progresywny populizm włączy żądania i postulaty dotyczące klimatu w swój łańcuch solidarności w sposób wiarygodny, tzn. uczyni swoimi tylko takie, które proponują rozwiązania odrzucające paradygmat neoliberalny.

Swoją drogą ciekawe co zrobi teraz Macron, do niedawna ogłaszany przez część mediów wręcz nieformalnym przywódcą Europy i wydawać by się mogło do tej roli otwarcie pretendujący: wycofał się już z podwyżek podatku paliwowego, ale za radą Trumpa by wycofać się z Porozumienia paryskiego pójść nie może – w końcu porozumienie zawarto w Paryżu! Czy zdecyduje się przekroczyć neoliberalny horyzont (znamienne, że podwyżka podatku paliwowego w tle miała jednoczesne obniżenie podatku od wielkich fortun) i spróbuje wypracować strategię klimatyczną, która byłaby akceptowalna dla elektoratu? Niewątpliwie swoją arogancją radykalnie zredukował szanse na sukces w sprawie, która jest jednocześnie ważka i niezwykle trudna.

No comments:

Post a Comment